Ogłoszenie


#1 21-08-2012 00:41:42

 Khaazara

Forumowy Sucharek

43894731
Skąd: Krymtataria
Zarejestrowany: 08-07-2012
Posty: 255

Dziwactwa Khaazie (podobno opowiadania)

Jak w tytule, tu od czasu do czasu umieszczać będę te małe, wredne szajsiki, które kiedyś w przypływie dobrego humoru nazwałam opowiadaniami. Większość z nich (zapewne) została stworzona na zamówienie. Większości się wstydzę i założyłam ten wątek tylko i wyłącznie dlatego, że byłam o to intensywnie molestowana x.x Czytacie na własną odpowiedzialność!

Sztylet+18



Walka nigdy nie jest łatwa. Może być mniej lub bardziej trudna, lecz nigdy nie łatwa. Nie istnieją bowiem łatwe zwycięstwa. Tylko porażka może taka być. Gdy się nie starasz, gdy nie masz sił ani ochoty do życia, wtedy stosunkowo bezproblemowo oddajesz przeciwnikowi wygraną. W słowniku każdego szanującego się Szarego Strażnika nie istnieją pojęcia takie jak ,,oddać walkę” lub ,,nie chcieć żyć dalej”. Życie z kolei wiązało się z funkcjonującym w miarę poprawnie ciałem. Biorąc pod uwagę różnorakie ekscesy Zevrana, nie można powiedzieć, aby szanował on swoje ciało. Jednak życie było już delikatnie rzecz ujmując inną sprawą. Chciał żyć. Chciał obudzić się następnego poranka, chciał otworzyć oczy, przekląć słońce, wykąpać się w strumieniu i z braku laku zjeść łykowate mięso na śniadanie. A nade wszystko, chciał jeszcze kiedyś poczuć czyjś oddech na swojej szyi, poczuć ciężar drugiego ciała, zasmakować cudzych ust. Do cholery jasnej, pieprzyć mu się chciało! Wściekły na samego siebie i brak koncentracji w walce, wbił przeciwnikowi miecz w brzuch po samą rękojeść. Krew trysnęła jak z fontanny, obcy mężczyzna zacharczał, nagle przerażony próbował jakoś zasłonić ranę,  po czym zamarł i opadł bezwiednie do przodu. Wyciągnięcie oręża z trupa zabrało Zevranowi trochę czasu i musiał w tym celu pomóc sobie butem, jednak jakoś mu się udało. Całe szczęście, że ten był ostatni, bo inaczej inni już dziesięć razy zdążyliby wysłać blondyna do piachu, tyle czasu mu to zajęło. Westchnął przeciągle, zrobił kilka chwiejnych kroków i opadł na kolana przytrzymując się jednego z drzew. Strzaskane bark i kość miedniczna, zerwane ścięgno Achillesa, płytka rana cięta biegnąca po plecach równolegle do łopatek, rozcięta skroń i chyba złamane żebro. Tak na pierwszy rzut oka określić można by jego rany. Strużki krwi powoli zalewały mu oko, na plecach z wolna kwitł krwawy kwiat. A on miał siłę tylko odgarnąć włosy z twarzy, dłońmi okraszonymi cudzymi płynami ustrojowymi.  Cudownie. Wprost bajecznie. Jak go Solona zobaczy, to będzie miał za swoje. Oczywiście, pod warunkiem, że w ogóle do niej dojdzie. Obijając się o roślinność leśną, ruszył przed siebie. Chwiejnym krokiem, należy dodać. Obozowisko było niedaleko, przynajmniej tak mu się wydawało… Potknął się jednak. Leśny konar przeszkodził mu w dalszej wędrówce, a elf padł jak długi wprost w błoto. Żebro i inne urazy wyraźnie dały o sobie znać, odbierając mu jakiekolwiek siły do dalszej wędrówki. Upływająca krew odbierała mu życiodajną energię, zawroty głowy trzeźwość umysłu a ból mroczną falą rozlewający się po płucach możliwość nabrania oddechu. Świat powoli osuwał się w mroku, gasnąc jak wypalona świeca. Wokół trwała cisza i tylko jakaś pojedyncza gałązka ułamała się pod naporem czyjegoś ciała. Zevran stracił przytomność.

Jego powieki zapiekły a w ustach czuł suchość. Coś, zapewne światło, paliło go w oczy zalewając jego jaźń falą ostrej czerwieni. Z trudem otworzył oczy. Płachta. Blado żółta, uginająca się pod naporem ciężkich kropel deszczu. Ciepły półmrok namiotu przerwany rażącą jasnością promieni słonecznych przebijających się przez ciemne chmury i wpadających wejściem do wnętrza. Wyleniałe, wilcze futra pod jego ciałem, duszący zapach ziół mieszający się z ciężkim, burzowym powietrzem i drażniącą wonią mokrej trawy. Niewyraźne zarysy dwóch sylwetek bacznie przyglądających się gorączkującemu Zevranowi. Przytłumione, dziwnie oddalone głosy.
-Jesteś pewna, że tak chcesz to zostawić?
-Tak. Niech się zacznie uczyć, że nie może być taki nieostrożny! Przecież nie zawszę będę obok, prawda?
-Tak, ale mimo to…
-Tamlenie, proszę. Ja wiem co robię.
-Skoro tak uważasz… -I głosy zamilkły, postacie zniknęły a Zevran zapadł w sen.

Jego ponowna pobudka dużo bardziej przypominała jawę niż poprzednia. Tym razem nie było słychać żadnych deszczowych szumów, a źródłem światła było nie słońce lecz świece. Obok legowiska Zevrana siedział tylko Tamlen. Był wyraźnie znużony i zesztywniały z siedzenia w jednej pozycji, lecz gdy tylko zauważył, że ranny jest przytomny, ostrożnie pomógł mu się podnieść i podał manierkę z wodą. Zevran był mu za ten gest miłosierdzia szczerze wdzięczny. Nigdy nie sądził, że zwykła woda może tak dobrze smakować! Potem krótkowłosy elf ostrożnie odsunął z niego futro, podwinął mu koszulę, z najwyższą uwagą przewrócił na plecy i rozwiązał bandaż. Przez dobre pięć minut wcierał jakieś zioła, olejki i jeden tylko Bóg wie, co jeszcze. Zevranowi pod naporem masujących go zręcznych, silnych palców zrobiło się naprawdę błogo i zanim jeszcze opatrunek został ponownie założony, długowłosy elf smacznie spał, śniąc sny o ciemnych blondynach obdarzonych skóra jasną niczym droga mleczna.

Trzecie podejście do obudzenia się, wyszło zdecydowanie najlepiej. Może dlatego, że tym razem zastał Tish? Zasypał ją gradem pytań pochłaniając w międzyczasie misę zupy.
-Kto mnie znalazł?
-Tamlen. Poszedł po drewno a wrócił z tobą.
-Ach… Jak rozumiem, Solona nie była zachwycona?
-Otóż to.
-I dlatego mnie nie uleczyła?
-Ależ zrobiła to. Jedno z twoich żeber przebiło płuco i prawdę mówiąc, gdyby Tamlen intuicyjnie nie pobiegł z tobą jak szalony, nie żyłbyś. I tak zdążył w ostatniej chwili.
-Płuco mówisz? To się chyba musiało stać przy upadku…
-Możliwe. W każdym bądź razie Solona je zasklepiła, po czym stwierdziła, że skoro nie szanujesz jej pracy i tak łatwo dajesz się tak poważnie zranić, to powinieneś sobie przypomnieć czym jest prawdziwy ból. Dlatego resztę twojego ciała leczymy metodami tradycyjnymi.
-Cudownie. Niech żyją sadyści! –Burknął tylko wściekły i władował sobie kolejną łychę pokarmu do ust.

Od przygody Zevrana minęły prawie dwa tygodnie a jego pogruchotane kości miały się już na tyle dobrze, że był w stanie samodzielnie się poruszać. Musiał co prawda robić sobie częste przerwy na zaczerpnięcie tchu, ale zawsze był to swego rodzaju postęp w stosunku do tego, co było wcześniej. Siedział teraz na kłodzie i próbował zwrócić czyjąś uwagę. Niestety, tak się akurat składało, że nikt nie był nim specjalnie zainteresowany. Zmowa jakaś? Obrażony zwrócił się w kierunku Tamlena. Elf pochylony nad swoim łukiem majstrował coś przy cięciwie. Wydawało się, że świata poza nią nie widzi, lecz gdy tylko Zervan odwracał wzrok w innym kierunku, drugi mężczyzna zerkał na niego kontrolnie. Sam nie wiedział, dlaczego tak właściwie. Może po prostu chciał się upewnić, że wszystko jest już z nim w porządku? Arainai czuł na sobie to spojrzenie, baczne, badające. Jak łowca zwierzynę. Pochlebiało mu to. Nawet bardzo, mówiąc szczerze. Dalijczyk był przystojnym jegomościem, ładnie  zbudowanym o miłej dla oka twarzy. Zevran doszedł do wniosku, że w gruncie rzeczy ma ochotę na bliższe zapoznanie się z kolegą.
-Witaj mój drogi. Mam do ciebie pewien interes…
-Hm? Potrzebujesz łuku?
-Co? Nie, nie! To nie o to chodzi!
-Nie? Więc o co? Masz problemy z wtarciem maści w plecy?
-Ta… Znaczy, nie. Mam coś, co chciałbym ci pokazać. Chodź ze mną. –Chwycił zdezorientowanego elfa za ramię i pociągnął do swojego namiotu. Tam pchnął go na stertę futer i zaczął grzebać w kufrze. Tamlen przyglądał się w zdumieniu, jak Zevran powoli wyciąga z niego sztylet. Srebrne, lśniące cacuszko o rękojeści zdobionej delikatnym różanym wzorem i kosztownymi kamieniami. Tamlen nie znał się kompletnie na broni białej. Interesowały go tylko noże, którymi mógłby wyprawiać zwierzęce skóry i topory do rąbania drewna. Jednak żaden elf tak naprawdę nie spojrzy obojętnie na śliczną błyskotkę, niezależnie od tego, w jakiej formie by ona wystąpiła.
-Podoba ci się?
-Oczywiście. Jest bardzo… Elegancki.
-Taaaak, można tak powiedzieć, złociutki. A wiesz, mam dla ciebie propozycję.
-Słucham?
-Propozycję. Otóż nie jest mi ten sztylet specjalnie potrzebny, ponieważ mam drugi, identyczny. Chciałbym ci go więc sprzedać. –To mówiąc położył broń drugiemu mężczyźnie na kolanach. Ten wziął ją w dłonie i chwilę obracał w zamyśleniu.
-Za ile?
-Za pocałunek. –Niebieskie oczy rozszerzyły się w nieukrywanym szoku, a sztylet wyleciał ze zmartwiałych dłoni wprost na podłogę, uderzając w nią z cichym brzdękiem. Jednak Tamlen nie zaoponował, gdy jasnowłosy blondyn ulokował się na jego udach, oplatając go nogami w biodrach, obejmując ramionami jego szyję, wplatając opalone dłonie w krótkie włosy i przyciągając jego twarz do pocałunku. Co więcej, niebieskooki elf przejął kontrolę nad pocałunkiem, jego język może mało zręcznie lecz za to z olbrzymią pasją walczył o dominację z językiem Zevrana, a jego dłonie z małą pomocą znalazły drogę do pośladków złotookiego. Chwycił je delikatnie głaszcząc, co z kolei spotkało się z aprobatą ciała przytkniętego do jego piersi. Zevran wydał z siebie przeciągły jęk i pchnął Tamlena na skóry. Pocałunki coraz bardziej przypominały strategiczną batalię, dłonie błądziły po ciałach niczym oszalałe, wszystko się poplątało. Ręka, noga, głowa, co było czym? Zevran nie dbał już o to, ssąc, kąsając i całując wszystko, co tylko było częścią ciała Tamlena. Bez choćby grama cierpliwości zerwał z niego koszulę, dopadając delikatnej skóry klatki piersiowej. Przesunął nosem po jego rzadkim owłosieniu, wdychając gorzki aromat skóry. Wysunął koniuszek języka i namiętnie zjechał nim w dół, do podbrzusza. Tamlen zamarł z dłonią zaplątaną we włosy kochanka, ten natomiast uśmiechnął się pod nosem i wprawnym ruchem zsunął z niego spodnie, które poszybowały hen w kąt. Delikatnie, ledwo muskając skórę, zaczął wodzić opuszkami palców po podbrzuszu niebieskookiego, zataczając powolne, coraz mniejsze koła. Jego długie, szczupłe palce ocierały się o włosy łonowe drugiego z mężczyzn, drażniąc skórę pod nimi jeszcze bardziej. Gdy dobrnął do jąder, dla Tamlena świat się zatrzymał. A potem ten sam świat nagle obrócił się o sto osiemdziesiąt stopni i z kopa ruszył przed siebie, dokładnie w tym samym momencie, w którym Zevran dotknął ustami jego napletka. Palce zgrabnie masowały jądra, podczas gdy wargi i język zajęte były oblizywaniem penisa, obejmowaniem go, ssaniem. Pochłanianiem niemal po same migdałki i wyjmowaniem go prawie całkowicie. Tamlen nie wiedział, w którym momencie chwycił Zevrana mocniej za włosy i zaczął samodzielnie dyktować tempo, potrząsając jego głową i dysząc nieprzystojnie. Gdy osiągnął spełnienie, Zevranowi zakręciło się w nosie od intensywnego zapachu migdałów. Prawie już zapomniał, jak pachnie sperma… Pozwolił jej spłynąć i lekko zabrudzić jedno z futer. Oblizał jej resztki z kącika ust i z drapieżnym uśmiechem zawisł nad kochankiem. Elf z błogim wyrazem twarzy pozwolił kąsać się w dolną wargę, górną… Czego tylko by sobie Zevran zażyczył. A potem zainteresował się jego szyją. Ładną, smukłą, opaloną szyją, na której zaplątało się kilka pojedynczych jasnych pasm. Tamlen odsunął je czule, po czym nie wiedzieć czemu, przyssał się do tej szyi. Zevran wydał z siebie zaskoczone westchnienie, a potem kolejne, gdy trącony nagłym przeczuciem, Tamlen począł sunąć twarzą przytkniętą do jego torsu, w dół, odpinając zębami guziki za każdym razem, gdy na nie natrafił. Jego dłonie z kolei wpierw wsunęły się pod koszulę Zevrana i  powoli zsuwały się w dół wzdłuż jego pleców.  Na końcu tej wędrówki napotkał opór spodni, które pomalutku zsunął, ciesząc wzrok widokiem. Po raz pierwszy w całym dość ambitnym życiu erotycznym Zevrana, ktoś tak bacznie, tak spokojnie mu się przyglądał. A potem z taką siłą i zwierzęcą władczością ścisnął mu pośladki wzrokiem dając jasno do zrozumienia, czego oczekuje. Złotooki elf nie namyślał się długo. Wsunął swą dłoń w usta kochanka i pozwolił mu dokładnie oblizać swoje palce. A potem powolutku wsunął jednego z nich w swój odbyt. Tamlen obserwował zafascynowany, jak jego partner wije się pod swoim własnym dotykiem, jak do pierwszego z palców dokłada następnego, potem trzeciego, a na koniec jak się unosi i opada wprost na nabrzmiałe już przyrodzenie kochanka. Tamlen znajdował się teraz w pozycji leżącej na plecach, dłońmi obejmował biodra Zevrana pochłaniając spojrzeniem złotookiego elfa, który wznosił się i opadał próbując przezwyciężyć własny ból. Nie trwał on jednak długo, gdyż już po chwili jęki przyjemności wyrywały się  z jego ust do taktu tym, które wydawał z siebie Tamlen. Niebieskooki elf przyśpieszył tempo, wypychając biodra w górę, rozkoszując się okrzykiem Zevrana, gdy trafił na jego prostatę. Sam obraz spoconego, obolałego ale też wyraźnie usatysfakcjonowanego kochanka wystarczał Tamlenowi do osiągnięcia kresu wytrzymałości. Doszedł we wnętrzu drugiego mężczyzny, dłonią pomagając mu także uzyskać spełnienie. Już po wszystkim Zevran opadł bez sił na Tamlena, pozwalając przygarnąć się w opiekuńczym uścisku, rozkoszując się kojącym ciepłem drugiego ciała, jego specyficznym zapachem, fakturą miękkich ust od czasu do czasu składających mokre całusy na jego rozgrzanym czole i jęcząc cichutko. Obaj wiedzieli, że nieco przesadzili. Kości Zevrana nie były jeszcze wystarczająco zagojone, jednak w tej chwili nie dbał o to. Miał przy sobie kogoś, kto mógł ten ból ukoić.

Poranek zastał dwóch blondwłosych elfów śpiących pod jednym namiotem, na poplamionych zwierzęcych futrach, splecionych w miłosnym uścisku. Oraz dwie kobiety przyczepione pół namiotu, z czego jedna łypała złowrogo na kochanków z emanującą wokół aurą zazdrości, a druga starała się ją jakoś uspokoić nie mogąc równocześnie uwierzyć, że jej przyjaciel faktycznie zrobił to, co zrobił. W głowie się nie mieści, żeby nawet on dał się uwieść Zevranowi!

Postacie pochodzą z gry ,,Dragon Age" w którą grałam wieki temu.

Ostatnio edytowany przez Khaazara (29-08-2012 00:17:16)


Can't learn to do something well?
Enjoy doing it poorly!

Offline

 

#2 21-08-2012 00:42:53

 Marqueree

Zła Wróżka Chrzestna

13862368
Skąd: Mordor, Ulica Ciemna 4
Zarejestrowany: 07-07-2012
Posty: 210

Re: Dziwactwa Khaazie (podobno opowiadania)

Ya molestowałam i Ya zamawiałam. Ale fajnie, żeś to tu umieściła. Będę mogła poczytać o każdej porze dnia i nocy *w*


Goście, strzeż się, ja cię widzę! Zjem cię, jak coś przeskrobiesz!
Mimo, że jestem Adminem, nie jestem taka sztywna, jakby niektórzy Chcieli~♫


Wolę nawet nie myśleć, jak nudny byłby ten świat bez świrów takich, jak Ja!

Offline

 

#3 21-08-2012 12:23:45

 Scyzor

Adventure Time

Skąd: przyszedł SMS?
Zarejestrowany: 06-08-2012
Posty: 48

Re: Dziwactwa Khaazie (podobno opowiadania)

Dragon Age *o*
Nie wierzę że ktoś w to jeszcze gra!
Opowiadanie ciekawe, gdyby nie fakt że trochę fantastyczne...
Jednakże podoba mi się!

Offline

 

#4 21-08-2012 17:33:48

 Cherish

Wiśniowy Książę

Skąd: Cukiernia~
Zarejestrowany: 07-07-2012
Posty: 235
WWW

Re: Dziwactwa Khaazie (podobno opowiadania)

Ok, ja to czytałem wczoraj, ale nie miałem neta.. to teraz napiszę swoje zdanie.
JESTEŚ GENIALNA! I zazdroszczę Ci tego talentu, serio X.x


I don't know if I am a boy
I don't know if I am a girl
I don't know how I got mad
I don't think I should get back

Offline

 

#5 29-08-2012 00:15:45

 Khaazara

Forumowy Sucharek

43894731
Skąd: Krymtataria
Zarejestrowany: 08-07-2012
Posty: 255

Re: Dziwactwa Khaazie (podobno opowiadania)

Wieje mi tu pustką, więc zamieszczam coś, co większość już i tak zna (jakoś). To yaoi, ale nie ma tu wyraźnego podziału na seme i uke. Role się zmieniają, ponieważ... Postacie mają prawie identyczne charaktery. Więc niemożliwym by było, żeby jeden był bardziej uległy od drugiego. Przynajmniej dla mnie x.x

Piercing+18


,,Right right, turn off the lights,
we're gonna lose our minds tonight,
what's the dealio?” –Zawyło radio głosem mugolskiej piosenkarki  a będąc całkowicie szczerym, Fred nie mógł się z tym nie zgodzić. Sytuacja w jakiej się znaleźli wpisywała się w nie wręcz perfekcyjnie; faktycznie zgasili światła, faktycznie mieli zamiar zatracić gdzieś zdrowy rozsądek i faktycznie, tak naprawdę nie wiedzieli, o co chodzi. Kiedy niewinne przekłuwanie uszu zamieniło się… W to, w co się zamieniło. Nie potrafił nawet znaleźć dla tego właściwego słowa. George wciąż miał w dłoni igłę, co było nie tyle niepokojące, co w jakiś dziwny, pokrętny sposób uspokajające. Pewnie, w sytuacji, gdy wyginał się w łuk z przyjemności powodowanej namiętnym całowaniem, ssaniem i przygryzaniem kości biodrowej, jego ręce wykonywały ruchy nie do końca skoordynowane. Oczywiście, sprawiało to bezpośrednie zagrożenie dla zdrowia cielesnego Freda. Ale cholera jasna, kogo to teraz obchodziło? Żaden z nich nie był Molly Weasley, żeby w takim momencie przejmować się tego typu bzdurami! Fred wbił się mocniej w skórę brata, aż mu zaparło dech w piersiach. Jego partner z wrażenia naprężył się do granic możliwości, igła wypadła ze zmartwiałych rąk, z jego ust wydarł się niezwykły dźwięk będący formą pośrednią między jękiem a westchnieniem. A na koniec rozluźnił się z błogim uśmiechem i oklapł na poduchy. Pomyślałby kto, że orgazmu chłopak dostał, a rzeczywistości było to tylko zwyczajne biodro. Skóra w tym miejscu może i jest delikatniejsza, ale żeby do tego stopnia…? Fred czasami nie pojmował sposobu działania organizmu bliźniaka. I w gruncie rzeczy, wcale nie musiał pojmować; liczyło się tylko to, że kilka faktów było mu wiadomych. Takich jak na przykład to, że jeśli teraz jakimś cudem dorwie się do karku… Ale zatrzymał się. Zastrzygł uszami i ku zdziwieniu kompletnie zbaraniałego George'a, zaczął śmiać się niczym nienormalny. A potem wyłączył radio. Kuźwa, przez tą piosenkę czuł się tak, jakby robił wszystko na oczach komentatora, który usilnie wczuwa się w rolę jego brata!
,, Slam slam, oh hot damn
what part of party don't you understand,
wish you'd just freak out (freak out already)
can't stop, coming in hot,
I should be locked up right on the spot
it's so on right now (so fuckin on right now)”
Rzeczywiście, co raz bardziej napalał George'a, a jednocześnie, więcej myślał niż robił! Nawet w tej chwili! Zacisnął zęby ze złości i zanim padło pytanie, czy coś się stało, wbił się gwałtownie w usta, z których miało ono paść.  George został gwałtownie przygwożdżony do ściany. Dłonie jego własnego brata ścisnęły jego pośladki i uniosły je do góry. Miękkie wargi przywarły do jego ust, a gorący język przedarł się do ich wnętrza. George zaczął ocierać się swoim ciałem o jego ciało, oddając namiętny pocałunek. Jego prawa ręka zawędrowała we włosy mężczyzny, w które wplótł swoje długie, wąskie palce. Lewa dłoń wsunęła się pod jego koszulę i gładziła teraz jego plecy. Drugi z rudzielców chwycił George'a w pasie, uniósł go lekko do góry, a ten w zamian oplótł nogi wokół jego bioder a ramiona zarzucił na jego kark. Braterskie dłonie rozpięły mu koszulę i od razu zaczęły masować i ugniatać znalezione wtedy sutki. Przez cały ten czas nie przerywali swojego pocałunku, który chyba bardziej przypominał językową batalię niż cokolwiek innego. Teraz jednak usta Freda oderwały się od tych drugich warg i z zaciekawieniem zacisnęły się wokół jednego z sutków jego kochanka, zaczęły je ssać i przygryzać na przemian. Lewym sutkiem ciągle zajmowała się jedna z jego dłoni, podczas gdy druga z nich zakończyła właśnie wędrówkę po plecach partnera, finalnie lądując na jego pośladkach. George odchylał przez ten czas głowę do tyłu ciężko dysząc. Jego własne dłonie mięły bezwładnie włosy Freda. Kochanek na chwilę oderwał usta od sutka brata, by móc sięgnąć po kolejny słodki pocałunek. Ciało pod nim odpowiedziało mu dreszczem. Odsunął się od bliźniaka i przejechał wilgotnym językiem po jego gorącej klatce piersiowej, po jego brzuchu, aż w końcu dotarł do rozporka. Zębami go rozsunął i odpiął guzik. Jednym, wprawnym ruchem dłoni ściągnął mu majtki wraz ze spodniami i chwycił dwa kształtne jądra tuż u nasady. George ze świstem nabrał powietrza do płuc. Fred z kolei z drapieżnym uśmiechem polizał koniuszkiem języka czubek jego penisa. Jeździł nim po nabrzmiałym członku z dziką radością, aż w końcu poczuł w ustach słonawy smak nasienia. Dokładnie je wylizał i połknął część. Gwałtownie pocałował ciężko dyszącego brata, dzieląc się z nim w ten sposób resztę jego własnego nasienia. George przymrużył oczy i ujął twarz Freda w dłonie. Odsunął się na chwilę od niego.
-Mam nadzieję, że twoje jest smaczniejsze. –Odezwał się cichym, chrapliwym głosem. Jego brat bliźniak w ramach odpowiedzi zaśmiał się prowokacyjnie w jego usta. George jednym kocim ruchem zeskoczył z łóżka, stanął za swoim kochankiem, obrócił go do siebie i popchnął na mebel tak, aby ten na nim usiadł. Z zadziornym uśmiechem błyskawicznie zdjął z niego spodnie i powoli, z perwersyjną przyjemnością zsunął mu majtki. Nachylił się nad jego szyją i cmoknął ją. Kolejne cmoknięcie padło centymetr niżej a każde następne obniżało się o centymetr, aż w końcu doszedł do podbrzusza. Przez chwilę pocierał nosem znajdujące się tam włosy łonowe, aż w końcu zawisł nad pulsującym członkiem brata. Ten trzymał głowę odchyloną do tyłu, próbując uspokoić swój własny oddech. Jego policzki oblał piękny, czerwony rumieniec. George mocno ucałował końcówkę członka mężczyzny, wziął go na chwilę w usta, i po sekundzie wysunął go z nich leciutko, ale niewątpliwie chuchając przy tym na niego. Spojrzał do góry, na partnera, chwycił jego podbródek i delikatnie zmusił go do spojrzenia na siebie. Z szerokim uśmiechem drapieżcy ucałował oba płonące ognistą czerwienią policzki i ponownie wziął do ust penisa. Nie bawił się nim zbyt długo, bo Fred dłonią wplecioną w jego włosy narzucał mu rytm. George bawił się przygryzając jego członka i prawie całkiem wyjmując go z ust by po chwili prawie całego go w nie wepchnąć. W końcu sperma wytrysła. George uśmiechnął się zadowolony słysząc cichy jęk rozkoszy wydobywając się z ust brata.
-Miałem rację, była lepsza. –Zaśmiał się usatysfakcjonowany. Fred sugestywnie rozsunął nogi i uniósłszy dłoń bliźniaka do ust, zaczął ssać jego palce. Gdy przestał, George wsunął jeden z nich w jego wąską szparkę. Po chwili dołączył do niego drugi palec i zaczął oboma poruszać. Nie minęło dużo czasu, a jego kochanek zaczął pojękiwać. George wyciągnął palce i powoli wsunął na ich miejsce swojego penisa. Fred gwałtownie wciągnął powietrze i mocno zacisnął wargi starając się nie krzyczeć. Jego brat widząc to, pocałował go głęboko. Jedną dłonią zaczął powoli ugniatać jego jądra i przesuwać ją wzdłuż jego członka, a drugą przytrzymywał jego głowę. Fred nie bardzo wiedząc, co zrobić z rękami, przejeżdżał nimi wzdłuż kręgosłupa brata, od czasu do czasu drapiąc nimi po jego plecach. Gdy George był pewien, że już jest w porządku, zaczął się powoli poruszać. Wkrótce jego ruchy zrobiły się namiętne i gwałtowne, a drugi rudzielec zapamiętale poruszał do ich taktu swoimi biodrami. Wypychał je z coraz większą pasją. Żaden z nich nie ukrywał już swoich jęków ani pokrzykiwań. Szczyty rozkoszy osiągnęli jak to bliźnięta, prawie równocześnie, ciężko nabierając powietrze do płuc. Gdy było już po wszystkim trwali w bezruchu próbując się uspokoić. W końcu Fred przysunął się do brata i oparł głowę o jego klatkę piersiową a sam został troskliwie przez niego objęty.
-Boże, i co teraz?
-A co ma być? Stało się i tyle. Jutro i tak będziemy martwi.
-Myślisz, że mama się obudziła?
-Nawet jeśli nie, to zobaczy nasze nowe dziurki w uszach. Albo co gorzej, te na wysokości nerek…
-To była noc wyjątkowo głupich pomysłów. Nawet jak na nasze standardy, nie uważasz?
-Być może. Ale czym się przejmujesz? W końcu ta piosenka, która tak bardzo Ci przeszkadzała…
-Tak?
-W refrenie były słowa ,, We will never be never be anything but loud and nitty gritty, dirty little freaks”. Nie uważasz, że są przerażająco trafne?
-O tak, zdecydowanie. –Po czym Fred stopą uniósł brzeg kołdry, przyciągnął ją bliżej a następnie już dłonią nakrył nią siebie i brata. W gruncie rzeczy, głupota to nieodzowny element człowieczeństwa, czyż nie?

Postacie pochodzą z serii ,,Harry Potter".

Ostatnio edytowany przez Khaazara (29-08-2012 00:16:34)


Can't learn to do something well?
Enjoy doing it poorly!

Offline

 

#6 29-08-2012 00:48:42

 Cherish

Wiśniowy Książę

Skąd: Cukiernia~
Zarejestrowany: 07-07-2012
Posty: 235
WWW

Re: Dziwactwa Khaazie (podobno opowiadania)

Omnomnomnom. Ja to znam, lubię, fajne, dalej uważam, że jesteś geniuszem, ale zgubiłem się który jest który, chociaż mają inne imiona, a wyglądu nie widzę, a w normalnych tekstach się nie gubię xDD Mój umysł wariuje na myśl, że to bliźniaki


I don't know if I am a boy
I don't know if I am a girl
I don't know how I got mad
I don't think I should get back

Offline

 

#7 29-08-2012 14:05:40

 Khaazara

Forumowy Sucharek

43894731
Skąd: Krymtataria
Zarejestrowany: 08-07-2012
Posty: 255

Re: Dziwactwa Khaazie (podobno opowiadania)

Mój też wariuje, Cher. Wyobraź sobie, jaką ja miałam jazdę jak to pisałam i co chwila się gubiłam, który jest który. Sto razy sprawdzałam, czy czegoś nie poknociłam xD


Can't learn to do something well?
Enjoy doing it poorly!

Offline

 

#8 29-08-2012 15:32:28

 Cherish

Wiśniowy Książę

Skąd: Cukiernia~
Zarejestrowany: 07-07-2012
Posty: 235
WWW

Re: Dziwactwa Khaazie (podobno opowiadania)

dlatego moje bliźnięta mają przynajmniej inną płeć lub różne oczy xD


I don't know if I am a boy
I don't know if I am a girl
I don't know how I got mad
I don't think I should get back

Offline

 

#9 01-09-2012 14:01:30

 Khaazara

Forumowy Sucharek

43894731
Skąd: Krymtataria
Zarejestrowany: 08-07-2012
Posty: 255

Re: Dziwactwa Khaazie (podobno opowiadania)

Ołki dołki, to teraz coś starego, ale tematycznego. Perypetie Jyrgalla i Mesha, onegdaj spisane dla Risu

Szczotka do włosów


   Akademia w swoim długim żywocie budowli dość solidnej i przygotowanej na wszelakie ewentualności, przeżyła już niejedno. Wściekłe lisice z zielonym futrem, dyrektorki lubiące obnażać każdy dowolny fragment swojego ciała, syreny-nimfomanki, minotaury z upodobaniem do układania puzzli, orków zbierających jednorożce a nawet harpie hodujące pieczarki w lochach. O wybuchających kulinariach i gadających klozetach łaskawie nie wspominając. Wszystko to jednak okazało się niczym w starciu z tym, co właśnie przeżywały mury Akademii narażone na niewiarygodne wstrząsy sejsmiczne wywołane łkaniem i wrzaskami Meshilika. Inkub darł się wniebogłosy, doprowadzając ściany do drżenia, posadzki do pękania a szyby i inne szkła do miniaturowych eksplozji. Dźwięk jaki z siebie przy tym wydawał przyprawiał bębenki uszne o niewiarygodne cierpienie a ich właścicieli wpędzał w szaleństwo. Wszystko przez jedno, małe, niepozorne urządzenie. Ceramiczną prostownicę, która bestialsko przypaliła mu włosy. Gdyby ów prostownica miała jakiekolwiek pojęcie o tym, czego się dopuściła, z całą pewnością byłaby już w drodze na pociąg transsyberyjski. Jednakże przedmiot jak to przedmiot, rozumu nie posiadał. Za to posiadali go uczniowie, którzy nawet zawiązali specjalny komitet mający na celu uspokoić Mesha. Na początku raczej z bezpiecznej odległości. Przewodniczącą została Nedia jako, że to ona ucierpiała najmocniej. Przez wrzaski inkuba nie mogła w spokoju wejść do swojego pokoju! Komitet głowił się i głowił, co by tu zrobić, aż w końcu wymyślił dość ryzykowny sposób. Ktoś musi tam iść i go pocieszyć. Jakoś. Najpierw padło na samą Nedię. Wściekła się strasznie, ale co robić? Uczciwie przegrała w marynarza. Udała się więc do pokoju i delikatnie zapukała. Oczywiście, chłopak jej nie usłyszał. Kopnęła więc w drzwi i z marszu weszła do środka. Nie był to najlepszy jej pomysł w karierze. Mesh na jej widok wydał z siebie najokropniejszy dźwięk jaki można sobie wyobrazić. Dużo gorszy od poprzednich i święcie przekonany, że dziewczyna przyszła dokończyć dzieła zniszczenia dokonanego przez prostownicę, wlazł na żyrandol i mocno trzymając się jego trzonu zaczął wymachiwać nogami na lewo i prawo, aż w końcu niezawiązany glan spadł mu ze stopy i trafił zbliżającą się dziewczynę prosto w skroń. Nieprzytomną trzeba było wynieść. Może to nawet i lepiej, że straciła świadomość? Przynajmniej nie mogła się zemścić. Następny był w kolejce Dylan. Przełknął głośno ślinę, wślizgnął się do środka, po czym skrajnie przerażony wybiegł i wszelki ślad po nim zaginął. Ktoś potem podobno twierdził, że był widziany w kącie jednego z lochów, ale to tylko ponure pogłoski.  Następnych prób dopuszczało się wiele osób z Alice na czele, jednak niczego poza kilkoma siniakami wynikłymi z nieskoordynowanych ruchów Mesha, nie wskórali. W końcu nadszedł czas na Jyrgalla. Nag wzbraniał się jak tylko mógł twierdząc, że wrzaski mu nie przeszkadzają, bo jest przygłuchy, dlatego ta sprawa go nie dotyczy, ale i tak każdy wiedział, że to tylko marne wymówki. Jyrgall miał słuch w kondycji wręcz doskonałej i wobec tego faktu oczywistym było, iż najchętniej zaszyłby się w jakimś cichym miejscu. I prawdopodobnie dokonałby tego, gdyby nie interwencja dyrektorki, która oświadczyła, że albo nag w jakiś magiczny sposób uciszy wyjca, albo raz na zawsze pożegna się z Akademią. Jyrgall nie znał żadnych magicznych sposobów na cokolwiek, ale mając jedynie tak ponurą perspektywę postanowił spróbować. Stanął przed drzwiami z jakże interesującym plakatem ukazującym nagą rusałkę, prężącą się zalotnie w stronę widza i odmawiając w myślach jakąś podejrzanie brzmiącą arabską modlitwę, otworzył wrota pomieszczenia i wsunął się zwinnie do środka. Meshilik już nie wisiał na żyrandolu, ale za to wyłożył się na szafie i tylko łeb było mu widać. Czerwone oczy łypały na niego wściekle, jednak Jyrgallowi nie robiło to żadnej różnicy. Co jak co, ale jego własne tęczówki nie różniły się kolorystycznie od tych należących do inkuba. Nag chwilę stał w bezruchu, po czym mało zgrabnie uniknął lecącej w jego stronę pieszczochy i usiadł na podłodze. W jego stronę poleciał lewy glan, kolejna pieszczocha a w końcu także pasek. Nikczemne piski i wrzaski nie ustawały przy tym ani na sekundę. Westchnął, gdy w jego stronę poleciała także koszulka.
-Wiesz, zastanawiam się, czy ty mnie stąd wypędzasz, czy właśnie robisz przede mną striptiz, co? –Jego słowa nie spotkały się z żadną reakcją poza zwiększonym natężeniem głosu, ale przynajmniej nie doczekał się ciosu spodniami. Jedno dobre. Nie widząc żadnych inteligentnych perspektyw na zakończenie tej farsy, rozejrzał się za czymś do roboty. Że też nie wziął szydełka… By to wzięło pokręciło, no! Z braku lepszej perspektywy sięgnął po szczotkę do włosów, leżącą nieopodal. W tym momencie coś się zmieniło, ale nie potrafił stwierdzić, co takiego. Wzruszył więc ramionami, rozpuścił warkocz i zaczął rozczesywać swoje czarne kosmyki. Wtedy też wydarzyło się coś nieoczekiwanego. Meshilik w jednej chwili zlazł z szafy i usiadł wprost przed Jyrgallem. Dokładniej rzecz określając, na jego ogonie. Nagle nag zdał sobie sprawę z tego, co uległo zmianie. Inkub przestał wrzeszczeć! O bogowie, wreszcie przestał się wydzierać! Wpatrywał się za to w dłonie Jyrgalla, w jego palce trzymające szczotkę i przeczesujące włosy. Jego usta rozciągnęły się w chytrym uśmiechu a czarnowłosy nabrał złych przeczuć. Coś tu wyraźnie było nie w porządku…
-Daj się poczesać.
-Słucham?
-Daj.się.poczesać. –Inkub przymrużył złowróżbnie oczy a jego język zwinnie oblizał wargi. Jyrgall poczuł się co najmniej nieswojo. W zasadzie, mógłby już wyjść, zadanie zostało wykonane… Bał się tylko, że raczej nie będzie w stanie tego zrobić. Meshilik rozsiadł się wygodnie na pięknych, czarnych łuskach i najwyraźniej nie miał zamiaru zmieniać swojego położenia. Przysunął się gwałtownie do wężowatego a jego wargi otarły zaczepnie o ucho drugiego z mężczyzn, gdy szeptał kolejne słowa.
-Daj mi tę szczotkę, Jyrggy. –Jyrgall nie wiedział, co podziałało; ta nietypowa bliskość, wibrujący szept czy może użycie zdrobnienia. Cokolwiek by to nie było, okazało się skuteczne. Podał mu szczotkę, której trzonek natychmiast został objęty przez długie, porcelanowo blade palce. Meshilik wydawał się w pełni usatysfakcjonowany. Powolnymi, doskonale przemyślanymi ruchami odgarniał kolejne pasma długich, lśniących włosów i przeczesując je wprawnymi palcami od dołu, z góry delikatnie rozczesywał szczotką. To była bardzo dziwna sytuacja dla Jyrgalla, który po raz ostatni pozwalał komuś na czesanie siebie w czasach dzieciństwa. Jego siostry jednak nie siedziały na nim okrakiem, nie oblizywały się lubieżnie i nie odczuwały jakiejś dziwnej, niezrozumiałej ekstazy z wykonywania tak prostej czynności. Meshilik natomiast wyraźnie odczuwał niewiarygodną radość zarówno z rozczesywania włosów, jak i z siedzenia na ogonie. Kręcił się i wiercił, ocierając udami o grube łuski i przeciągając się rubasznie. Chcąc niejako zatrzymać ten proceder, Jyrgall chwycił biodra Meshilika i niemal natychmiast zrozumiał, że to był ogromny błąd. Czerwone oczy demona zabłysły niebezpiecznie, a jego usta gwałtownie zapikowały w dół.
   Nedia miała zdecydowanie złe przeczucia. Już dawno zdążyła się wybudzić, przerażające wrzaski ucichły, a Jyrggy nie wychodził.  Skoro uciszył tego błazna, to powinien jak najszybciej wyjść, prawda? A tymczasem mijały minuty, godziny, a naga jak nie było, tak nie było. Gdy już prawie zdecydowała się na wejście do środka i skontrolowanie sytuacji, drzwi się otworzyły. Najpierw na zewnątrz wypełzł Jyrgall, najwyraźniej trochę zmieszany i cały zarumieniony. Minął ją bardzo szybko i zniknął. Zaraz, czy ona widziała na jego plecach zaróżowione pręgi? Zdziwiona przeniosła spojrzenie na Mesha. Inkub był wyraźnie w siódmym niebie. Nawet nadwęglone końcówki zdawały się nie mieć już takiego znaczenia. Cały w skowronkach przywitał się z nią, po czym wziął z kąta pokoju miotłę i wrócił do siebie. Zaraz, zaraz. Czy on właśnie poszedł sprzątać?! Nedię zamurowało. I czy jej się tylko tak wydawało, czy przypadkiem Mesh nie miał na szyi śladów zębów (a raczej kłów, podpowiedział jej złośliwy, wewnętrzny głosik) i czy przypadkiem lekko nie utykał? Fala złości zalała ją szybciej niż woda kartkę papieru.
-MESHILIK! –Mury Akademii coś nie miały tego dnia szczęścia, bo jak inaczej wytłumaczyć fakt, że znów zatrzęsły się w posadach od nadmiernego wrzasku uczniów?

Oraz, żeby nie było, że ja tylko jedno potrafię pisać i tylko o yaoi myślę, dodaję też króciutką miniaturkę, która kiedyś tam była zamówieniem Njami. Jest to hentai.

Prysznic+18


Kafelki lekko falowały, skóra mieniła się przez światło odbijające się od kropelek wody, włosy kleiły niemiłosiernie i przylegały do czaszki. Reiko i tak uważała, że Squalo nie mógłby być piękniejszy niż właśnie w takich momentach. Objęła go nogami w pasie, wpijając się ustami w jego wargi. Jej dłonie szarpały posklejane pasma, jej źrenice bacznie obserwowały każdy jego ruch, każde drgnięcie powieki lub kącika ust. Jego wprawione w podobnych bojach dłonie wędrowały po zakamarkach jej ciała; udach, pośladkach, zataczały okręgi w okolicach bioder. W pewnym momencie uwolnił swoje usta od jej, lekkim ruchem podniósł ją wyżej i zanurkował między jej piersi, ssąc, przygryzając i pieszcząc, wprawiając ją w euforyczne uniesienie. Zachwycona krzyknęła, paznokciami zaznaczyła ślady na jego plecach. Znali ten rytm doskonale. Jej uniesione zachęcająco biodra, jego pośladki ściskane w kobiecej dłoni, jego jądra muskane opuszkami palców, jej łechtaczka rozkosznie pieszczona, a w końcu członek zagłębiający się w jej łonie. Kilka gwałtownych ruchów, jej oraz jego, a w końcu spełnienie. Woda opływała dwa nagie ciała przyległe do siebie, oczyszczała je. Oni zaś uspokajali oddechy, gładzili się ostrożnie, z namaszczeniem. Nadeszła pora na delikatne czułości. Swego rodzaju podziękowanie za to, co było i obietnica tego, co jeszcze będzie.

Wykorzystane postacie to Reiko, OC autorstwa Njami oraz Superbi Squalo z serii Katekyou Hitman Reborn!

Ostatnio edytowany przez Khaazara (01-09-2012 14:02:03)


Can't learn to do something well?
Enjoy doing it poorly!

Offline

 

#10 01-09-2012 14:18:15

 Cherish

Wiśniowy Książę

Skąd: Cukiernia~
Zarejestrowany: 07-07-2012
Posty: 235
WWW

Re: Dziwactwa Khaazie (podobno opowiadania)

*^* Ten shot dla Risi jest genialny xDDD WIęęęęęęcęęęęęęęęęęęj @_@


I don't know if I am a boy
I don't know if I am a girl
I don't know how I got mad
I don't think I should get back

Offline

 

#11 01-09-2012 15:13:54

 Risu

Nikczemna Pani Imperator

10436571
Skąd: Sweet Home Alabama
Zarejestrowany: 07-07-2012
Posty: 92
WWW

Re: Dziwactwa Khaazie (podobno opowiadania)

Cóż, Khaazzie, nie muszę Ci mówić, że genialnie piszesz, bo doskonale o tym wiesz. :3

Dziankuję za publikację tych dwóch stworków, o które prosiłam. Tutaj jakoś ładniej wyglądają niż w wordzie. xD

A co do bliźniaków... Wy to serio? Ja się nie zgubiłam, ani trochę. Ale to chyba przez to, że sporo już czytałam ficków z tą parką. No, mniejsza.

Czekam na więcej~


Gwałcić, rabować, palić, mordować! *-*

Offline

 

#12 15-10-2012 21:58:01

 Khaazara

Forumowy Sucharek

43894731
Skąd: Krymtataria
Zarejestrowany: 08-07-2012
Posty: 255

Re: Dziwactwa Khaazie (podobno opowiadania)

Ha ha ha... Pustką mi tu świeci. Więc zamieszczam najnowszy twór dla Carolci. Mam nadzieję, że nie zostanę za to zjedzona, aczkolwiek ostrzegam, że tym razem nieźle mnie pogięło xD" Para to Ritsu i Takano z Sekaiichi Hatsukoi.

Szkicownik+18



Elegancka, fioletowa kołdra z delikatnym wzorkiem w maleńkie, ciemne kwiatuszki, właśnie była bezlitośnie gnieciona i skopywana przez Ritsu. Mężczyzna jednak nie zdawał sobie z tego sprawy, zbyt zajęty próbą dogonienia świata, wirującego mu przed oczami. Wszystko migotało, poruszało się niepokojąco, falując. Dokładnie tak samo, jak jego klatka piersiowa i jak twarz pochylającego się nad nim mężczyzny. Kolejne mokre pocałunki składane na żebrach bruneta, na jego biodrach i obojczykach, doprowadzały go do szaleństwa. Rozpalały skórę, rozregulowywały oddech, zmuszały dłonie do gorączkowego zaciskania się na pościeli lub do wbijania paznokci w boki partnera, podczas niekontrolowanych spazmów. Wibrujące fale rozkoszy rozchodziły się z wolna po jego ciele, a on nie miał już oddechu pozwalającego mu na dziki okrzyk. Dyszał tylko ciężko, pojękując i przymykając oczy, by nie patrzeć. By nie oglądać tych pięknych, piwnych oczu, samym tylko namiętnym spojrzeniem mogących doprowadzić go do orgazmu. Jego ciało wyjęte spod jakiejkolwiek jurysdykcji umysłu, wręcz boleśnie wyginało się w łuk, jakby prosząc o więcej. Takano nie zastanawiał się zbyt długo, jedną dłonią obejmując plecy kochanka, pozwalając im przenieść cały obowiązek podtrzymywania ich w górze jego dłoniom, drugą zaś wsuwając z wolna między jego pośladki. Ritsu w ostatnim podrywie przytomności umysłu, oplótł go nogami w pasie, a następnie sięgnął do jego ust. Później nie pamiętał już nic.

~Pół godziny wcześniej~



Pocałunek kompletnie zaskoczył Ritsu. Siedział na kanapie wodząc ołówkiem po kartce szkicownika, pozostawiając na niej dziwne, nic nieznaczące ślady. Jego głowa ułożona była dość bezwiednie na oparciu kanapy i wydawało się, że zaraz poleci w dół. Jego wzrok był całkiem pusty, wyglądał na nieobecnego duchem. Nie usłyszał kroków Takano, wcale nie cichych, niedyskretnych i kompletnie nieprzypominających skradania się. Gdyby był łowcą, jego ofiara uciekłaby milion razy, jeszcze przedtem zdążając napisać całkiem rozbudowany esej na temat-rzekę, jakim jest zagadnienie istotności roli zwierzyny łownej w kontekście łańcucha pokarmowego. Ale Takano nie był myśliwym, a Ritsu z całą pewnością nie przypominał sarenki. Choć niewątpliwie mógł się poszczycić równą płochliwością. Teraz też miał ochotę uciec, gdy jego kochanek stanął za nim, pochylając się złożył pocałunek na jego ustach, łagodnie zarzucając mu na ramiona swoje ręce. Ritsu chciałby uciec, a równocześnie, z jakiegoś powodu nie mógł. Z początku nie zareagował w ogóle na pocałunek, ale jego partner był wręcz nieziemsko cierpliwy i nie oderwał się od jego ust, póki zielonooki w końcu nie odwzajemnił gestu. Gdy oderwali się w końcu od siebie, Ritsu nie miał już nawet ochoty nigdzie uciekać, a Takano obszedł kanapę, stanął naprzeciwko niego i z niejakim trudem podniósł niczym rycerz księżniczkę. Drugi z mężczyzn pozwolił mu na to, zarzucając swe ramiona na jego kark, przytulając policzek do jego mostku. Jego ukochany złożył pocałunek na jego czole, mozolnie niosąc go do sypialni i szepcząc w jego miękkie włosy jedno tylko słowo: ,,przepraszam”.

~Godzina wcześniej~



Karczemne awantury mają to do siebie, że zwykle są kompletnym zaskoczeniem dla jednej ze stron. Tak było i tym razem. Takano nie do końca wiedział, za co w ogóle oberwał. Dość, że Ritsu wpadł do mieszkania niczym rozwścieczony byk na korridzie i nawet nie siląc się na wyjaśnienia, spoliczkował go. Głowa starszego z mężczyzn przez impet uderzenia przekręciła się w bok, zaś jego ręka machinalnie zatrzymała ponownie nacierającą dłoń kochanka. Spojrzał prosto w zagniewane, zielone oczy, zaszklone od hamowanych łez. Niczego nie rozumiał, ale gdy słowa popłynęły z ust jego partnera, olśnienie spłynęło na niego jak struga wody z rynny. Nagłe, niespodziewane i gwałtowne.
-Jak mogłeś mi nie powiedzieć?! Cholera jasna, jak mogłeś! –Nie wiedział, jak mógł. Próbował znaleźć odpowiedź, ale tylko otworzył usta, nie wydobywając z nich żadnego dźwięku. Ritsu z resztą wcale na to nie czekał, robiąc tylko krótką przerwę na zaczerpnięcie oddechu, zbyt wzburzony, by czekać na reakcję.
-Myślałem, że coś dla ciebie znaczę! Myślałem, że jesteśmy sobie najbliżsi, że sobie ufamy! Kurwa mać, jestem tylko kochankiem?! Partnerem już nie?! Czy tak?!
-Nie! Oczywiście, że nie! Jesteś najważniejszy i dlatego… -Takano dosłownie wciął mu się w pół słowa, próbując złapać te drobne ramiona, trzęsące się od nadmiaru uczuć. Ale został odepchnięty, a śliczna twarz przed nim wykrzywiła się w okropnym grymasie będącym wynikiem pomieszania złości i zawodu. Ritsu przymknął na chwilę oczy, biorąc głęboki oddech, a gdy je otworzył, były puste. Wszystkie emocje przelał do swego głosu, cichego już i łamiącego się, drżącego tak samo jak jego ciało.
-Najważniejszy? Nie czuję się tak. Raczej jest odwrotnie; tak, jakbym nie znaczył nic. Wszyscy wiedzieli. Każda cholerna osoba. I tylko ja pozostawałem nieświadomy. Dlaczego mi nie powiedziałeś? Czego się bałeś? Że rozpłaczę się, jak panienki w tych wszystkich melodramatach? Że moja psychika rozpadnie się jak u dziecka? Nie jestem ani dzieckiem, ani kobietą. Jestem dojrzałym mężczyzną i chcę być w taki sposób traktowany. Pragnę, żebyś wreszcie dostrzegł we mnie osobę równą sobie.
-Ależ jesteśmy sobie równi! Wcale nie traktuję cię inaczej! Po prostu jesteś dla mnie tak ważny, tak cenny… Nie chciałem, żebyś się zamartwiał. –Takano spróbował teraz ponownie objąć ukochanego, lecz ten w jego objęciach pozostał sztywny i niedostępny. Odepchnął go w końcu, gdy mężczyzna mimo to go nie puścił.
-Więc wiedz, że uzyskałeś dokładnie odwrotny efekt. Umierałem ze zmartwienia. Kocham cię. I dlatego chcę dzielić z tobą nie tylko twoje radości, ale też smutki. Pomagać ci w cierpieniu. A ty mi na to nie pozwalasz. To nie jest w porządku. Czuję się tylko jak ładny dodatek, ozdoba, która ma ładnie wyglądać i słodko reagować, a nie jest potrzebna jej pomoc. Zraniłeś mnie. –Jego słowa odbijały się echem w głowie Takano, siejąc ogromne spustoszenie. Nie wiedział, co myśleć. Nie wiedział, co robić. Nie miał pojęcia, co powiedzieć. W tej chwili chciał zniknąć. Po prostu zatopić się w odmęcie niebytu.
-Nie wiedziałem, ja… Myślałem, że tak będzie łatwiej dla ciebie… -Wyjąkał w końcu, a jego rozmówca pokręcił tylko smętnie głową, dopiero po chwili artykułując odpowiedź.
-Tylko wszystko skomplikowałeś, utrudniłeś tą sytuację zarówno sobie, jak i mnie. Proszę cię, nie rób tego więcej. Bo pęknie mi serce. –Ostatnie słowa były tak ciche i przepełnione bezgraniczną miłością i nieskończonym smutkiem, że Takano do reszty odebrały zdolność do mówienia. Ritsu wyminął go oniemiałego w ciszy, bezdźwięcznie zatrzaskując za sobą drzwi do salonu. Takano pozostał w kuchni, patrząc smętnie na siatkę upuszczoną przez jego kochanka przy wejściu do mieszkania.

~Dwie godziny wcześniej~



Ritsu biegł jak oszalały, w pędzie gubiąc szal, pozwalając oporowi powietrza czynić spustoszenie w jego włosach. Na tą chwilę niewiele go to obchodziło. Ściskana przez niego siatka ciążyła mu w dłoni niemiłosiernie, choć w rzeczywistości była lekka niczym piórko. Nagle się zatrzymał. Burza w jego myślach stopniowo się wyciszyła, przepędzając wszystkie pochopne myśli i plany, a pozostawiając jedno tylko pytanie. Co miał zamiar zrobić? Dopaść Takano i zedrzeć gardło, krzycząc bez ładu i składu, tonąc we łzach i w końcu pozwalając się udobruchać, tak jak miliony razy wcześniej? A może zasypać go gradem szczegółowych pytań i nieograniczoną troską? Lub po prostu wejść cicho i udawać, że nic się nie stało, że nadal nic nie wie, że… Pozwolić temu dotychczasowemu, spokojnemu życiu powoli się rozpaść, przez pętle kłamstw, uników i niedomówień oraz skrywanego żalu? Zwyczajnie uciec od tego… Powoli ruszył przed siebie, bez konkretnego celu. Długo krążył po mieście, budując coraz to nowsze wersje wydarzeń, możliwe opcje czekającej go konfrontacji. Utwierdzając się w przekonaniu, że musi wyrzucić z siebie to, co ciąży mu na sercu, by móc zostawić to za sobą. W odpowiednim czasie, nogi same poprowadziły go pod dom. Wiedział już przynajmniej, czego chce.

~Dwie godziny i dziesięć minut wcześniej~



Kończył pracę, pakując się do domu, gdy do redakcji przyszła Yuuko. Ritsu znał ją przelotnie, była jedną z podopiecznych Takano, a także w jakiś dziwny sposób jego powierniczką. Miała dar słuchania ludzi, więc zwierzał jej się z wielu problemów. O niektórych z nich nawet Ritsu nie wiedział, choć żaden nie był wyjątkowo istotny. Mimo to, czasem skrycie jej zazdrościł tego zaufania, którym jego kochanek ją obdarzył. Kobieta szukała go teraz nieświadoma, że wyszedł dziś wcześniej, skończywszy pracę szybciej niż zazwyczaj. Ritsu poinformował ją o tym po przywitaniu się, na co zmartwiła się wyraźnie.
-Ojej, nie wiedziałam… Czy mógłbyś w takim razie przekazać mu to? Nie prosiłabym cię, ale nie pamiętam, gdzie mieszka, a nie zapisałam adresu… -Z zakłopotaniem podała mu siatkę, do której zajrzał przelotnie.
-Nie szkodzi i tak z nim mieszka… Co to jest? –Zdębiał widząc w środku kilka opakowań mocnych leków przeciwbólowych, gazy i bandaży. Yuuko wydała się tak samo zdziwiona jak on.
-Jego leki. Poprosił, żebym wykupiła za niego receptę, bo poprzednie mu się skończyły, a on nie miał siły, żeby iść… -Zamilkła widząc wielkie ze zdziwienia oczy Ritsu, wpatrzonego w nią jak w świętą krowę na środku drogi.
-Po co mu leki przeciwbólowe i opatrunki?
-Matko… To ty nie wiesz?!
-Czego? –Przeraził się. Kobieta była tak samo zszokowana. Nerwowo powtórzył pytanie, na które wcześniej nie zareagowała. –Czego nie wiem?
-No… W takim razie chyba nie powinnam mówić, ale skoro to się już stało… Dwa tygodnie temu Takano miał wypadek. Wracał do domu z pracy i został zaatakowany przez pijanego rabusia. Próbował się bronić, ale mężczyzna dźgnął go nożem w klatkę piersiową… -Powiedziała cicho, uciekając wzrokiem w bok. Ritsu zamurowało. Dwa tygodnie temu… Był chory. Siedział w domu z wysoką gorączką, a Takano nie wrócił przez trzy dni. Odbierał normalnie telefony twierdząc, że jest w pracy i ma taki jej nawał, że nie ma czasu nawet przyjść i się przebrać. Uwierzył w to. Zbliżały się końce terminów, więc to było całkiem możliwe. Obaj nie raz już byli w takiej sytuacji. Inni edytorzy potwierdzali tą wersję wydarzeń, najwyraźniej kłamiąc jak z nut. Wersja Yuuko wydawała się prawdziwa zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, że Takano nie pozwalał się ostatnio przytulać, był ociężały, wyraźnie obolały twierdząc, że źródłem tego jest migrena i unikał seksu oraz wspólnych kąpieli jak ognia. No i te spojrzenia, jakie teraz ukradkowo rzucali mu wszyscy obecni w biurze; przepełnione poczuciem winy. Zdruzgotany chwycił swoje rzeczy i wybiegł.

~Teraźniejszość~



Ritsu zagryzł wargi, gdy członek Takano gładko wsunął się w jego odbyt. Zesztywniał na chwilę, a gdy w końcu się rozluźnił, jego kochanek powoli zaczął się w nim poruszać. Równocześnie pieścił przy tym członka bruneta, masując punkt za jądrami, gładząc jego żołądź. Ritsu jęczał ekstatycznie, poruszając biodrami w takt rytmowi narzucanemu przez kochanka, zamierając, gdy penis Takano natrafił na prostatę. Następne chwile były już tylko zlepkiem doznań i obrazów. Niewiarygodna przyjemność, pobudzenie, żądza, twarz Takano zroszona potem, usta chciwie wczepiające się w każdy wolny fragment skóry w ich zasięgu, dłonie błądzące gdzie popadnie, głuche jęki, przymrużone oczy, zmarszczona pościel. Feeria barw i zamazany widok. Serca tłukące się jak oszalałe, by na przerażającą w swym pięknie sekundę wspólnie zamrzeć przy szczytowaniu. Ciało Takano naprężone, jego twarz skurczona w nagłym przypływie dwóch odmiennych doznań; rozkoszy i cierpienia. Starszy z mężczyzn opadający na młodszego, wyczerpany, obolały. Ritsu ostatkiem sił przykrył ich obu kołdrą, gładząc plecy ciasno opatulone szorstkim bandażem. Głupiec, tak nadwyrężyć niezaleczone ciało, najpierw noszeniem go na rękach, a teraz jeszcze tym… Na dodatek zasnął od razu, a z jego twarzy można było wyczytać niewysłowioną ulgę. To prawda, jemu też musiało być ciężko… Ritsu z czułością ucałował go w czubek głowy nie przejmując się tym, że jutro najprawdopodobniej przypłaci spanie z kochankiem na sobie zemstą kości, mięśni i stawów. W tej chwili liczyło się już tylko szczęście.

Błędy jak zwykle są i rażą, ale jak to ja, nie mam siły ich wyłapywać T^T

Ostatnio edytowany przez Khaazara (16-10-2012 00:02:30)


Can't learn to do something well?
Enjoy doing it poorly!

Offline

 

#13 15-10-2012 23:05:34

 Carolinee

Diablica

Skąd: Najgłębsze czeluście Piekła
Zarejestrowany: 09-07-2012
Posty: 165

Re: Dziwactwa Khaazie (podobno opowiadania)

... To nie przytaczajmy lepiej, co Ty, zUy człeku, chciałaś z tym zrobić... xD
Niemniej jednak, no... Mnie się podoba, kotku~ Nie zjem Cię przecież, bo jest ładnie napisane.


Świat się zmienia, słońce zachodzi, a wódka się kończy. 

Offline

 

#14 16-10-2012 00:09:09

 Cherish

Wiśniowy Książę

Skąd: Cukiernia~
Zarejestrowany: 07-07-2012
Posty: 235
WWW

Re: Dziwactwa Khaazie (podobno opowiadania)

Omnomnom.
Poza rażącym mnie romantyzmem i błędem, o którym wspomniałem na gg... to w zasadzie nawet nie widziałem wielkich braków w przecinkach. Jestem z Ciebie dumny! No i opowiadanie, jak zacząłem, całkiem mi się podoba xD Troszkę okrutnego motywu. Ładnie, ładnie :3


I don't know if I am a boy
I don't know if I am a girl
I don't know how I got mad
I don't think I should get back

Offline

 

#15 13-11-2012 21:38:03

 Khaazara

Forumowy Sucharek

43894731
Skąd: Krymtataria
Zarejestrowany: 08-07-2012
Posty: 255

Re: Dziwactwa Khaazie (podobno opowiadania)

Nudno tu trochę, to wstawiam hentaia dla Marq ongiś napisanego. Podkreślam jednak, że słodkie, nudne i jakieś takie nijakie mi to wyszło.

+18


Jeśliby go spytać, co takiego zapamiętał z tego wieczoru, to odpowiedziałby zgodnie z prawdą, że zapamiętał kolokwialnie rzecz określając, gówno. I byłaby to odpowiedź w stu procentach szczera, gdyż faktycznie wielkie, końskie łajno było jednym z tych nielicznych elementów, który wyrył mu się w pamięci. Może to dlatego, że upadł w tak niefortunny sposób, iż miał je na linii wzroku? W tamtej chwili jednak nie było to tak istotne. A przynajmniej mniej, niż potwornie rwący ból w przebitej strzałą na wylot kostce. Gdyby mu pozwolono, umarłby z bólu. Ale oczywiście nie mógł. Wszyscy biegali wokół jak oparzeni, trupy niekontrolowanie rosły niczym grzyby po deszczu i biedny Zevran musiał się turlać, żeby nie zostać przypadkiem przez nie przygniecionym. W efekcie czego cały był oblepiony swoista mieszaniną gliny, trawy, błota i krwi. Przestał dopiero w momencie, w którym wroga strzała wbiła się w twardą ziemię tuż obok jego głowy. Znieruchomiał, by po chwili stracić przytomność w wyniku słodkiego rande-vous jego ciała z cielskiem upadającego konia.
Na polu walki obrywał nie raz, nie dwa. Właściwie, przywykł do uczucia łamanych kości i rozrywanego ciała. Tym razem jednak coś było inaczej. Coś było wyraźnie nie tak. Przerażający ból nie zniknął i niewiele różnił się od tego z pola bitwy, albo może nawet był jeszcze gorszy? To uczucie otępiało, paraliżowało i rozrywało umysł na tysiące malutkich kawałeczków, niedających się poukładać puzzli. Ręka, okno, noga, drzwi..? Wszystko było wszystkim, a zarazem niczym. Świat ostro błyszczał, raniąc oczy, a najlżejszy podmuch wiatru brzmiał dla jego uszu jak straszliwy skowyt dusz na piekło skazanych. Dopiero omdlenie uwolniło od tego jego zszarpany umysł, otulając go ciepłą perzyną ciszy i ciemności.
Bóg jeden wie, ile dni gorączkował. Dość, że gdy w końcu obudził się po raz pierwszy świadomie, czuł w ustach posmak zaprawdę godny tylko starej skarpety Tamlena, leciutkie światło sączące się przez szpary w drewnie o mało nie doprowadziło go do oczopląsu, a jego płuca zdaję się zapomniały zupełnie, jak to jest oddychać. Albo to może jemu powietrze na raz wydało się tak cudownie czyste, że aż nie mógł się go nawdychać do porządku? Nie wiedział tego na pewno, jednak coś musiało być na rzeczy. Strawa za to jak zwykle była paskudna, tylko tym razem potrzebował jej tak bardzo, że nawet nie śmiał zamarudzić, wsuwając wszystko za jednym posiedzeniem. Zastanawiał się natomiast, dlaczego Solona nie raczyła go uzdrowić? Jego krtań nie bardzo chciała współpracować i zamiast głosu wydawała z siebie raczej jakiś przerażający charkot, którego wydobycie na domiar zła wszelakiego kosztowało go tyle sił, co tygodniowy maraton dzikiego seksu w trawie. Kwestię tego, skąd o tym wiedział, lepiej zbyć milczeniem. Nie widząc więc większej szansy na dowiedzenie się czegokolwiek o uzdrowicielce, Zevran zwykł po prostu zasypiać. Być może sen najlepszym lekarstwem na całe zło nie był, jednak na pewno należał do zdrowszych sposobów odreagowywania.
Ruszać nie mógł się jeszcze długo, długo po potyczce, zarówno przez wzgląd na kości, jak i przez cholerną kostkę. Dowiedział się jednak, cóż takiego spotkało Solonę. Bynajmniej nie dlatego, że jego gardło porzuciło swój protest. Co to, to nie. Po prostu któregoś wieczoru przetransportowano obrażoną kobietę do jego pokoju, gdyż znowu przybyło pozbawionych magicznego leczenia rannych i brakło już wolnych pomieszczeń. Okazało się, że Solona została ranna podczas tej samej walki co on. W przeciwieństwie jednak do Zevrana, zdołała ona nie tylko wydostać się z pola bitwy, ale nawet jakimś cudem dobrnęła do obozowiska i zanim wylądowała twarzą w kupie zeschłych liści, zdążyła zrugać za coś Alistara. Zevran nie był do końca pewien, za co. Domyślał się, ze mogło chodzić o jej psa, jednak wolał w to nie wnikać. W każdym bądź razie jedyna uzdrowicielka poległa i znajdowała się w stanie fizycznym podobnym do tego zevranowego. Nie pocieszyło go to nawet ociupinkę.
Dni mijały z wolna, leniwie się ociągając, niczym staruszek grający w kości. Dla Solony były koszmarem, dla Zevrana zaś przyjemnością. Lubił leżeć sobie wygodnie w łóżku, którego nadal nie mógł opuszczać na dłużej, niż kilka minut i podziwiać sobie widoki. Co prawda Solona nigdy nie była i nie miała tez w przyszłości żadnych szans na zostanie boginią seksu, jednak posiadała w sobie coś, co urzekało Zevrana i nakazywało mu wgapiać w nią oczy tak często, jak to tylko było możliwe. Siłą rzeczy, działało to w obie strony i takim wgapianiem się, Zevran gwarantował sobie dużo bardziej dyskretne obserwowanie ze strony Solony.
Gdyby tak spytać, jak to się w ogóle stało, że lizał teraz łechtaczkę wijącej się pod nim z rozkoszy Solony, odpowiedziałby, że nie ma bladego pojęcia. I byłoby to w zupełności zgodne z rzeczywistością. Naprawdę nie wiedział jak to się stało, że któregoś wyjątkowo nudnego popołudnia, kulejąc podszedł do uzdrowicielki, spojrzał jej głęboko w oczy, a widząc w nich ten hardy błysk i wyzywający uśmiech, nie wahał się dłużej. Dowolne bóstwa mu świadkiem, że dobry miesiąc hamował swoje libido! Ale wobec tak jawnej prowokacji, żaden respekty czy tam szacunek, nie mógł dłużej go ostudzać. Po prostu jego twarz ostro zapikowała w stronę ust siedzącej na krześle Solony i w chwilę potem dosłownie pożerali nawzajem swoje wargi. W mgnieniu oka kobieta Oplotła ramionami jego kark i szyję, dłonie luźno wplatając w znalezione tam blond kosmyki, jej biodra natomiast uniosły się delikatnie, podczas gdy jej uda wewnętrzną stroną ciasno przyległy do zewnętrznej strony jego ud, a jej nogi oplotły go. Nie poświęcając ani sekundy na namysły, wsunął dłonie pod jej pośladki i uniósł ją w górę. Wylądowali w łóżku, plącząc kończyny, podgryzając, ssąc, całując każdy wolny element ciała partnera, a czasem w zapomnieniu nawet własnego. Nic już nie było damskie, nie było męskie, ani żeńskie. Nie istniały żadne limity, żadne ograniczenia. Nie było barier. On i ona. Ona i on. Stali się jednym jeszcze na długo zanim jego penis zapikował w głąb pochwy. Pieścił ją gładził, jego dłoń nieustannie odnajdywała soczyste piersi, ugniatając i masując je na przemian. Ona drażniła jego sutki, hacząc o nie paznokciami, lekko jeżdżąc po nich zębami lub po prostu ssąc. Jej dłonie nieustannie biegały po jego klatce piersiowej, zachwycając się doskonałymi mięśniami brzucha, fakturą jego skóry. On zaś delikatnie muskał palcami jej twarz, lub też agresywnie chwytał uda, rozwierając je, zapewniając sobie nieograniczony dostęp do znajdującej się między nimi krainy rozkoszy. Ugniatał jej pośladki, ściskając je, tłamsząc. Ona zaś ułożyła stopę na jego jądrach i lekko nią przesuwała, pieszcząc go w ten sposób, wzmagając jego pożądanie, powodując spotęgowanie wzwodu. Jej palce nieustannie wędrowały po jego plecach, zostawiając pręgi między łopatkami, zjeżdżając na przepyszne wgłębienie w kręgosłupie. Oczy, usta, nosy, uszy, pachwiny czy palce. Nie istniała część ciała, której by sobie nawzajem nie ucałowali, nie polizali lub nie pogryźli. Nie zwracali uwagi na to, jak bardzo już są poobijani i posiniaczeni, a jak dopiero będą, gdy ich stosunek dobiegnie końca. Na razie Zevran lizał łechtaczkę, jego język zataczał okręgi po nierównościach, jego nos wodził po otaczających ją włosach łonowych. Solona wygięta w łuk, drżała z podniecenia, a widok jej cudownie naprężonego ciała, tych piersi ślicznie rozlewających się na boki klatki piersiowej i sutków dumnie sterczących, dodawał tylko elfowi nowego wigoru. Począł delikatnie szczypać zębami magiczny narząd, co dodało tylko tej czynności z jednej strony pikanterii, a z drugiej nieziemskiej rozkoszy. Nie mogąc jednak ciągnąć tego w nieskończoność, język Zevrana zjechał dół, badając teraz tereny sekretnego wejścia, mogącego przysporzyć im obojgu tylko jeszcze większej radości. Gdy zaś zbadał już wszystko, co tylko było do zbadania, nawilżając przy tym i rozciągając delikatne ścianki, język zastąpiony został czymś o wiele twardszym i większym. Krzyknęła głucho, bezdźwięcznie, na chwilę wstrzymując oddech. A potem rozluźniła się i pozwoliła partnerowi kontrolować rytm, aż sama nie poczuła na nowo nieograniczonej żądzy. Wtedy jej biodra wyszły na spotkaniu jego pchnięciom i mocnym, ostrym taktem popędzili razem w ten specyficzny tan kości, mięśni, całych ciał. W końcu on mocniej uchwycił jej biodra, ona zacisnęła pięści na kołdrze i wydając z siebie głośne dźwięki, westchnienia lub też bezsłowne krzyki, jedno po drugim pogrążyli się w otchłaniach spełnienia. Opadli potem nieruchomo, Zevran oplótł leżąca pod nim Solonę ramionami oraz nogami i mocno ją trzymając, przeturlał się z nią na plecy tak, by teraz to ona leżała na nim. Nie chciałby jej przypadkiem zmiażdżyć, choć była to ostatnia jego trzeźwa myśl. Jego umysł zapadł już w przyjemne odrętwienie, ciało trwało jeszcze w ostatnich drgnieniach orgazmu, bólem mając się odezwać dopiero jutro. Solona w milczeniu takim samym jak podczas całego tego zbliżenia, jak podczas wszystkich tych spędzonych razem dni, pocałowała go szybko i mocno w usta, później układając wygodnie głowę w zagłębieniu jego obojczyka i dając się porwać delikatnej, ciepłej drzemce.
~
Postacie występujące to Zevran z Dragon Age i Solona by Marq.


Can't learn to do something well?
Enjoy doing it poorly!

Offline

 

#16 16-11-2012 00:15:43

 Cherish

Wiśniowy Książę

Skąd: Cukiernia~
Zarejestrowany: 07-07-2012
Posty: 235
WWW

Re: Dziwactwa Khaazie (podobno opowiadania)

To było słodkie, dziwne i nie ogarniam.
Ale to napisała Khaazie więc jest zajebiste xDDDDDD
(Jak ja nie lubię nazw żeńskiego narządu, tego dolnego XDDD)


I don't know if I am a boy
I don't know if I am a girl
I don't know how I got mad
I don't think I should get back

Offline

 

#17 17-11-2012 14:35:52

 Marqueree

Zła Wróżka Chrzestna

13862368
Skąd: Mordor, Ulica Ciemna 4
Zarejestrowany: 07-07-2012
Posty: 210

Re: Dziwactwa Khaazie (podobno opowiadania)

Kotecku, męskiego też nie lubisz, więc cicho ._."

Khaaziu, jak to Cheru napisał, może być słodkie i nudne ale jest zajebiste, bo ty napisałaś XD


Goście, strzeż się, ja cię widzę! Zjem cię, jak coś przeskrobiesz!
Mimo, że jestem Adminem, nie jestem taka sztywna, jakby niektórzy Chcieli~♫


Wolę nawet nie myśleć, jak nudny byłby ten świat bez świrów takich, jak Ja!

Offline

 

#18 02-12-2012 20:57:50

 Khaazara

Forumowy Sucharek

43894731
Skąd: Krymtataria
Zarejestrowany: 08-07-2012
Posty: 255

Re: Dziwactwa Khaazie (podobno opowiadania)

Z nudów wstawię kolejnego hentaia, napisanego dla niejakiej Kayli, caaaałe wieki temu.
Gilan i Lil to jej postacie, natomiast Dierve jest mój. Znów słodko, ale tym razem mam nadzieję, też trochę humoru udało mi się wpleść. Nie gryźcie za błędy ;<

Wstążka 18+


Dym gryzł w płuca, wdzierał się do oczu, niemiłosiernie piekąc śluzówki i wysuszając wargi. A do połowy pusty kielich nie wróżył najlepiej na resztę wieczoru. Jeśli ktoś miałby go spytać o zdanie, to Dierve szczerze nienawidził tych wszystkich cholernych kominków, palenisk i innych przejawów urealniania słów ,,ognisko domowe”. Gdyby chciał, żeby efekty palenia drewna uprzykrzały mu życie, to by sobie spał na zielonej trawce, pod gołym niebem z prawdziwym ogniskiem zaraz obok! Wolałby teraz leniuchować sobie rozkosznie w bali gorącej wody, lub przysypiać na wygodnym łożu w wynajętym pokoju. Ale nie, Gilan oczywiście znów miał rozterki sercowe i znów postanowił w dość pokrętny sposób podzielić się nimi z orkiem. Tym razem w karczmie. Prawdę powiedziawszy, okrężną droga dochodził do sedna sprawy już od dwóch godzin, podczas których Dierve zdążył osuszyć trzy dzbany wina i do szczętu pozbawić mięsiwa sporych rozmiarów pieczoną kuropatwę. Powoli zaczynał już przysypiać, w sennych majakach widząc zalotne, bujnych kształtów orczyce wdzięczące się do niego. Nie, chwila, moment. Orczyce? Otrząsnął się z tego amoku cały zesztywniały i skrajnie przerażony. Dowolny Boże, uchowaj od orczyc, szpetniejsze to od dupy fauna! To był czytelny znak, że należy już zakończyć swoją pracę miłosiernego samarytanina i w końcu położyć się spać. Mężczyzna ziewnął przeciągle, ukazując imponujące uzębienie i rozcierając ramiona. Gilan spojrzał nań zdziwiony.
-Idziesz już?
-No. Wypadałoby. Ale najpierw… Słuchaj, o co ci w sumie chodzi, hę? Gadasz, gadasz, a nic z tego nie ma. –Mruknął ze znudzeniem, chwiejnie wstając od stołu. Wypity alkohol dawał się we znaki. Blondyn nieco się zmieszał, cały spłonił aż w końcu wydukał, co mu na duszy odłogiem leżało.
-Bo widzisz… Ja ją…
-Co? Zraniłeś? Obraziłeś? Chamsko spławiłeś, czy przerżnąłeś w ciemnym zaułku?
-Oczywiście, że nie! I poniekąd tu też tkwi problem…
-W czym? W chamskich odzywkach?
-Nie, w tym następnym…
-Ach, w rżnięciu? No ale co to za problem? Podoba ci się?
-Pewnie!
-Wacka jak używać wiesz?
-No wiesz…
-To nie ja mam wiedzieć, tylko ty. Więc?
-No wiem, wiem.
-I świetnie. A jej cycki ładne dla ciebie są?
-Co to za..!
-Badam, czyś zdrowy. To są czy nie są?
-No są…
-To w czym problem? Łazicie wokół siebie już od roku i jak do tej pory zabierasz się do tego jak pies do jeża! Weź wreszcie potraktuj ją jak pełnowymiarową kobietę a nie mieszczańską dziewicę! Ona chce faceta, a nie mięczaka, rozumiesz? –Stwierdził filozoficznie, po czym zachwiał się i upadł w bok, wpadając na jakiś stół, przewracając go wraz z jadłem i wszczynając tym sposobem burdę z bandą wieczerzających goblinów. Pozbawione strawy gobliny, to złe gobliny a takie nawet nie patrzą, kogo tną. Więc zanim Gilan się obejrzał, musiał parować mieczem atak znienacka, a Dierve rozłupując o filary łby przypadkowo napataczających mu się pod rękę agresorów, przedarł się do przedsionka. Alkohol coraz mocniej uderzał mu do głowy i w tej chwili wchłonięte procenty zaczęły się ujawniać. Widząc nie mały problem logistyczny pod postacią schodów do pokonania, obrał taktykę ,,na niemowlaka”.  Z wielką łatwością padł na czworaki i w ten sposób mozolnie zaczął się wdzierać na górę. Nieco przeszkadzał mu w tym zadaniu syndrom agresywnych stopni, które najpierw oddalały się z jego zasięgu, by potem zupełnie niespodziewanie obić mu gębę. Mimo to, udało mu się jakoś dotrzeć na piętro. Wstawanie niezbyt mu wychodziło, więc przytrzymując się ściany dłońmi, ruszył przed siebie na kolanach. Tak się złożyło, że akurat ten moment wybrała sobie Lil do opuszczenia pokoju. W pierwszej chwili zaczęła się śmiać, lecz zaraz skojarzyła na wpół zgiętą pozycję ciała i słanianie się, z rykami na dole. I kompletnie błędnie to wszystko zinterpretowała. Przypadła do kompana przerażona, prawie powalając go przy tym na podłogę.
-Nic ci nie jest?! Jesteś ranny?! Co się dzieje..? Hej! Nie odpływaj mi tu, tylko odpowiadaj! Dierve! –Przerażona chciała rozchełstać jego koszulę w poszukiwaniu ran, jednak ork zatrzymał ją przytrzymując jej dłoń z dala od siebie i odsuwając się nieznacznie w tył. Jego zamglone spojrzenie próbowało się skoncentrować na jej twarzy, jednak jedynym uzyskanym w ten sposób efektem był zez. Zdziwiona kobieta otworzyła usta, aby coś powiedzieć, ale Dierve nie dął jej dojść do głosu.
-A co robisz ty? Ci się pomyli… Pomy… Ło… Pomymylill… Ten tego… Pomylło. Ja nie ten… Nie Gilan. Zajm  się koszszszszuulą lepiej jego… No, koszuleczką… Ten… Bo on taki ssssmutny i ten… Hik! …I ten, ssssamotny… Nie wie przelecieć jak ciebie zupeł… Nie… To ty mu… No… Hik! ... Pokaż jak… Ten… Mężczy… Zna… Jak robi tooo! Hik! – Z każdą chwilą jego szczęka stawała się coraz cięższa, język plątał się coraz bardziej, gardło stawało się dziwnie ściśnięte, a głowa leciała coraz bardziej w dół. Jego pijacka litania powoli zamieniła się w nieskładne bulgotanie, aż w końcu po prostu przewrócił się w bok, chrapiąc jeszcze zanim jego głowa dotknęła drewnianej podłogi. Lil westchnęła nieco zła. Prawie zawału dostała, a ten głupek po prostu się schlał! W ramach cichej zemsty zostawiła go tam, gdzie poległ i ruszyła szukać Gilana. Miała tylko nadzieję, że jej ukochany znajduje się w o wiele trzeźwiejszym stanie umysłowym!
Znalazła go wbrew swoim obawom całkiem przytomnego. Siedział grzecznie w swoim pokoju, wpatrując się w okno. Cicho przymknęła za sobą drzwi i bezszelestnie podeszła do niego. Pochyliła się za jego dziwnie przygarbioną, nienaturalnie kruchą i nagle smutną sylwetką, obejmując ramionami jego ramiona. Przytknęła usta do jego policzka, jedną dłonią delikatnie rozmasowując jego plecy. W końcu przykrył swoją ręką jej palce, spoczywające w okolicach jego karku i obrócił się lekko w jej stronę. Szczyty jego kości policzkowych były bladoróżowe, policzki zaś odznaczały się nienaturalną dla niego bladością. Jego wzrok był nieco nieobecny. Niby to patrzył w jej kierunku, a jednak wydało jej się, że błądzi myślami gdzie indziej. Była pewna, że w tej dziwnej, niejako refleksyjnej chwili bardzo mu przeszkadza, odciąga go od czegoś ważnego. Dlatego chciała wyjść, jednak zatrzymał ją jego wzmocniony uchwyt i nagle twarde, zupełnie świadome spojrzenie. W końcu po wydawało się wiekach krępującej ciszy, usłyszała jego głos.
-Lil powiedz mi… Przeszkadza ci mój charakter?
-Słucham?
-Czy przeszkadza ci, że nie jestem wobec ciebie zaborczy, nie popędzam cię i jestem nieśmiały. Czy powinienem być bardziej… Męski?
-A skąd przyszło ci to do głowy? –Zdziwiła się szczerze. Wyglądał na poważnego. Widać, naprawdę nurtowały go te pytania.
-Dierve powiedział, że potrzebujesz faceta, a nie mięczaka. Więc powiedz mi… Czy powinienem zmienić swój charakter?
-Głupi! Niby jak można by zrobić coś takiego?! Charakter jest indywidualną, nieodzowną częścią każdego człowieka! Możesz udawać ile wlezie, ale nie zmienisz go. To tak, jakbyś chciał zmienić kształt swojego serca! Po co on ci w ogóle takich pierdów nagadał?!
-Bo… Hm, właściwie, to chodziło o to, że nie potrafię z tobą… Że my jeszcze nie… No wiesz. Że jeszcze się nie kochaliśmy.
-A czy to jego sprawa?! Po co cię popędza?!
-Nie popędza! Ja sam chcę! Tylko nie wiem jak i chyba chciał mnie zachęcić…
-Ach, to zupełnie zmienia postać rzeczy. W takim razie, po co tyle gdybasz i zadręczasz się głupotami, zamiast po prostu działać? –Jej głos niebezpiecznie zbliżył się do tego specyficznego brzmienia, wywołującego rozkoszne ciarki rozchodzące się po całym ciele. Gilan nieświadomie naprężył się niczym struna, cały poczerwieniały.
-Chcesz mi powiedzieć, że popierasz ten pomysł?
-Oczywiście. I wiesz co? Ten baran miał jednak rację; chyba naprawdę muszę ci pokazać, co powinieneś zrobić. –Jej usta przylgnęły do jego szyi, zęby zahaczyły o skórę, drażniąc ją, przygryzając, wargi ssały aż do zaczerwienienia, pozostawiając malinkę. Mężczyzna westchnął zaskoczony, po czym zrobił coś, czego żadne z nich kompletnie się nie spodziewało. Obrócił się niemalże w miejscu, pchnął ją na łóżko zawisł nad nią, zatapiając się w pocałunku. Jego dłonie rozplątały jej włosy, rzucając podtrzymującą je wstążkę w zamyśle daleko w kąt, jednak w praktyce przez wzgląd na jej lekkość, prawie zaraz obok. Wplątał place w długie pasma jej włosów, ona objęła go za kark, oplotła nogami w pasie, przyciągnęła do siebie. Rozpoczął się festiwal pocałunków, malinek, liźnięć i przygryzania. Ubrania zdarli z siebie nie wiadomo jak i kiedy, zbyt zagłębieni w swojej własnej namiętności, zbyt zaabsorbowani swoją bliskością, swoimi potrzebami. Gilan ujął w dłonie jej ciepłe, tak miękkie piersi, ugniatając je, powoli masując, ssąc sterczące sutki. W odpowiedzi jęczała rozkosznie, wyginając ciało w łuk, krążąc palcami po jego plecach, pozostawiając blade pręgi. Mężczyzna zjechał niżej, językiem torując sobie drogę wzdłuż jej ciała, całując pępek, gładząc kciukami kości biodrowe, zatapiając nos we włosach łonowych. Jego język z wyczuciem pieścił jej łechtaczkę, jedna z jego dłoni wsunęła się tymczasem pod jej plecy, tuż nad pośladkami, unosząc w ten sposób jej biodra lekko ku górze, druga natomiast ścisnęła namiętnie udo. Wiła się zachwycona, przeżywając niezwykłą ekstazę, kręcąc się niecierpliwie, doznając w końcu orgazmu. Ledwo opadła na poduchy, sama zaczęła pieścić nabrzmiałe już jądra kochanka, doprowadzając go do rozkoszy, jednak nie pozwalając na osiągnięcie przedwczesnego spełnienia. Ujęła w dłoń jego palce, powoli wsunęła je do ust i ssała namiętnie, oblizywała je, a gdy już widok jej pięknych, pełnych ust wsuwających się i wysuwających z tych nieszczęsnych palców prawie doprowadził go do obłędu, wsunęła dwa z nich w swą pochwę. Powoli gładził to miejsce, poruszając palcami, rozciągając ją. A potem intuicyjnie zastąpił je czymś o wiele większym twardszym. Jęknęła lekko zaskoczona, iskierki bólu zatańczyły w jej ciele, lekko rozchyliła usta. Ciepła strużka krwi wyciekła z niej w dół, a Gilan zamknął te piękne usta pocałunkiem, by nie musiała myśleć o bólu. Po chwili ostrożnie, niepewnie zaczął się w niej poruszać, a gdy Lil w końcu przywykła, sama zaczęła unosić i opuszczać biodra, kręcąc się i potęgując przyjemność, narzucając rytm. Jego dłonie ściskały jej pośladki, jej dłonie zaplątały się wokół jego twarzy, patrzyli sobie w oczy, wykrzykując swe imiona, pozwalając by szaleństwo orgazmu całkowicie przejęło nad nimi kontrolę. Gdy nadeszła w końcu upragniona ekstaza, zamarli na jedną, słodko-wieczną chwilę, porażeni przyjemnością, miłością i bliskością. A potem opadli wspólnie w pierzyny. Gilan ostatkiem sił narzucił na nich kołdrę, obsypując twarz ukochanej kobiety licznymi czułymi cmoknięciami, rozsianymi po całej twarzy. Ucałował jej wargi, czoło, nos, policzki, powieki, linię włosów. Ona szeptała cicho niezrozumiane głupstewka, spełniona, szczęśliwa, tuląc się do jego torsu. Zapadli w błogi sen zupełnie nieświadomi, że przez trzy kolejne tygodnie pewien znany ze swej subtelności ork, notorycznie będzie im wypominał nocne okrzyki i inne intymne szczegóły ich pierwszego pożycia, a także brak litości dla obolałych bębenków nietrzeźwych towarzyszy znajdujących się z ścianą.


Can't learn to do something well?
Enjoy doing it poorly!

Offline

 
Zawartość forum jest wytworem fikcji literackiej i pod żadnym pozorem nie należy naśladować powyższych treści.

Stopka forum

RSS
Powered by PunBB
© Copyright 2002–2008 PunBB
Polityka cookies - Wersja Lo-Fi


Darmowe Forum | Ciekawe Fora | Darmowe Fora
Hotel y Plaza JMI ApartmĂĄny Vila Lucia 4